Jedziemy do Niemiec po samochód używany

Nic nie wskazuje na to, by w ciągu kolejnych kilku(dziesięciu) lat kierunek napływu używanych samochodów z Niemiec do Polski miał się odwrócić. Bardziej lub mniej wysłużone, przeżarte rdzą, a nawet powypadkowe auta, których nie chcą już za naszą zachodnią granicą w dalszym ciągu są chętnie witane na całym obszarze Europy Środkowej i Wschodniej.
Wydawać by się mogło, że statystyczny Kowalski prawdopodobnie zrobiłby lepszy interes, gdyby zamiast korzystać z oferty rodzimym pośredników, osobiście udał się do Republiki Federalnej, aby zostać klientem jednego z tamtejszych komisów lub dokonać transakcji na jakiejś giełdzie motoryzacyjnej. Być może, ale każdy, kto choć trochę interesuje się niemieckim rynkiem aut z drugiej czy trzeciej ręki wie, że zachodzą na nim zmiany. Generalnie obecnie trudniej jest znaleźć u prywatnego sprzedawcy pojazd w miarę przyzwoitym stanie, który jednocześnie byłby na przeciętną polską kieszeń. Coraz wyraźniejszy staje się podział na dwie opcje: tanie targowisko, na którym liczni imigranci sprzedają innym imigrantom stare gruchoty lub prawdziwy komis z prawdziwie niemieckimi cenami. Nie brzmi to zachęcająco.
W naszym kraju sporą popularnością cieszą się strony internetowe takie jak:
- mobile.de
- auto.de
- autoscout24.pl
Rodacy mający w planach sprowadzenie jakiegoś auta często szukają w ten sposób ofert. Naturalnie lepiej z dystansem podchodzić do zamieszczanych tam opisów i dobrze przyglądać się danym kontaktowym. Listę komisów z poszczególnych niemieckich miast również bez trudu można znaleźć w sieci, pod adresem 123autohandel.com.
Oczywiście nie tylko polscy sprzedawcy samochodów mają dyplomy z bajkopisarstwa. Także w Niemczech rzekoma osoba prywatna często okazuje się właścicielem komisu, a niebywała okazja na kółkach, o którą biją się potencjalni kupujący to misternie wyklepany i zaszpachlowany wrak z odmłodzonym licznikiem. Liczba giełd samochodowych nie jest imponująco długa. To głównie większe miasta, w tym Berlin, Essen, Hamburg czy Brega.
Na placach zwykle ujrzeć można po kilkaset wozów, z których część lada moment odjedzie na polskiej lub litewskiej lawecie. Wiele z tych aut po przekroczeniu granicy przejdzie kilka niecnych zabiegów, dzięki którym będzie można zażądać za nie wyższej sumy. Imigranci oferują nierzadko przystępne ceny, ale stan pojazdów pozostawia wiele do życzenia. Lepiej wyglądające samochody też się zdarzają, tyle że na licznikach jest grubo ponad 200 tysięcy kilometrów. Co ciekawe: znajdziemy tam nie tylko niemieckie auta, ale też te, które jeździły po holenderskich czy włoskich drogach. Swego czasu niemiecki rząd dopłacał 2500 euro obywatelom złomującym swoje stare maszyny. Nie powinny zatem dziwić skutki uboczne takiego posunięcia. Z kolei komisy prowadzone z myślą o Niemcach to inna liga. Kupowanie tam samochodu i sprowadzenie go nad Wisłę z reguły nie ma większego sensu. Jeśli jednak ktoś ma sporo czasu, szczęścia i nieco więcej gotówki, to może spróbować poszukać czegoś interesującego.
Kupienie samochodu zawsze wiąże się z koniecznością załatwienia spraw formalnych. Handlarze najczęściej oferują swoim kontrahentom stosowną pomoc. Niestety czasem nie jest to wykonywane wystarczająco rzetelnie, dlatego warto wziąć sprawy we własne ręce. Oczywiście w niemieckim wydziale komunikacji (Zulassungstelle) bardzo przyda się choćby podstawowa znajomość niemieckiego. Petent w informacji dostaje numerek i komplet dokumentów, z jakimi trzeba podążyć do zakładu, w którym będą dla niego przygotowane tymczasowe tablice rejestracyjne. Następnie musimy ponownie odwiedzić wydział komunikacji, aby dokonać wyrejestrowania samochodu. Należy pamiętać o zabraniu ze sobą starych tablic. Dopiero wtedy zostaną nam wybrane jakieś oznaczenia, z którymi wracamy do zakładu robiącego tablice rejestracyjne.
Z tablicami wiążą się pewne komplikacje. Zasadniczo samochód, który ma opuścić granice państwa powinien zostać wyrejestrowany. Oznacza to unieważnienie dotychczasowych tablic. Można kupić specjalne tablice wywozowe (tzw. żółte i czerwone tablice), ale wiąże się to z dodatkowymi kosztami. Jednocześnie nie powinno nas zdziwić jeśli Niemiec nie będzie chciał oddać nam swoich blach. W efekcie wielu nabywców woli skorzystać z lawety, kupionej w Polsce krótkoterminowej polisy i dorobionych kopii tablic rejestracyjnych. Niektórzy handlarze używają nawet takich „wyklejanek” bez wiedzy klienta. Nie jest to zgodne z przepisami, ale powszechnie stosowane. Zawsze istnieje więc ryzyko, że w przypadku natknięcia się na skrupulatnego policjanta będą kłopoty z wywozem auta, a mandat może wynieść nawet 500 zł.
Kupując samochód za Odrą trzeba kierować się nie tylko emocjami, ale przede wszystkim chłodną kalkulacją. Kwota zostawiona u sprzedawcy to nie wszystko. Całkowity koszt nabycia auta może być wyższy nawet o kilkanaście procent. Składa się na niego akcyza (co najmniej kilkaset złotych – 3,1% dla maszyn o pojemności do 2000 cm3 i aż 18,6% dla aut z większymi silnikami), ubezpieczenie i tymczasowe tablice to minimum 70 euro, opłata za wyrejestrowanie (56 euro), należność do Urzędu Skarbowego (160 złotych za potwierdzenie, że nie musimy płacić polskiego VAT-u), koszty tłumaczenia dowodu rejestracyjnego, karty pojazdu i umowy sprzedażowej (ok.100 złotych), ewentualnie badanie techniczne, jeśli niemieckie straciło ważność (kolejne 169 złotych) i nowe, stałe tablice (200 złotych). Warto skorzystać z dostępnych w internecie kalkulatorach akcyzy i opłat od sprowadzonych zza granicy samochodów takich jak akcyzowy.pl. Od stycznia 2016 roku nie ma opłaty za przyszłe złomowanie, czyli tzw. recyklingu.
W artykule piszemy tylko o cenie samego auta i kosztach urzędniczych. Zwykle jednak używany samochód zawsze wymaga wkładu finansowego. Na początku jest to choćby wymiana filtrów i płynów eksploatacyjnych. Jeśli zaś niezbędne okażą się większe naprawy lub wymiany części, to zapłacimy jeszcze więcej. Podobnie jest z kwestią posiadania lub nie drugiego kompletu opon. Nie zapomnijmy też, że jazda po niemieckich landach wymaga tankowania. Taka „międzynarodowa” transakcja jest więc opcją dla kogoś, kto ma więcej czasu, poluje na zadbane auto i wie, że może zapłacić więcej niż gdyby zdecydował się na zakup w Polsce.
Tekst zewnętrzny, artykuł sponsorowany
Czytelniku pamiętaj:
Niniejszy artykuł ma wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowi poradnika w rozumieniu prawa. Zawarte w nim treści mają na celu dostarczenie ogólnych informacji i nie mogą być traktowane jako fachowe porady lub opinie. Każdorazowo przed podejmowaniem jakichkolwiek działań na podstawie informacji zawartych w artykule, skonsultuj się ze specjalistami lub osobami posiadającymi odpowiednie uprawnienia. Autor artykułu oraz wydawca strony nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ewentualne działania podejmowane na podstawie informacji zawartych w artykule.
Oj.. takie rzeczy to ustalam z mężem – totalnie się nie znam na tym i zawsze bałam się, że zostanę oszukana w jakikolwiek sposób. Myślę, że przy zakupie jakiegokolwiek samochodu warto poprosić o pomoc kogoś kto się na tym zna – a nie pakować się samemu – jeżeli nie mamy o tym zielonego pojęcia.